Ciekawie wygląda wykres GBPPLN. Funt ostatnimi czasy rządzi się własnymi prawami i jest walutą chyba najbardziej odporną na globalny sentyment. A przynajmniej nigdzie indziej lokalne czynniki nie pozostają tak istotne, jak nad Tamizą. 2021 rok przynajmniej na razie ewidentnie należy do szterlinga. Już w grudniu mieliśmy zalążek potężnego trendu, który wywindował kurs funta z pułapu 4,83 zł na poziomy ponad 60 groszy wyżej. Na przełomie marca i kwietnia mogliśmy się dopatrzyć formacji głowy z ramionami. To wrażenie zostało dopełnione tym, że faktycznie kurs się później załamał, mieliśmy wręcz książkowy zakres korekty, która zniosła wycenę brytyjskiej waluty z 5,46 zł na 5,20 zł. Gdzieś od początku drugiej dekady kwietnia znajdujemy się w ładnym kanale wzrostowym. I teraz warto się zastanowić, jakie to ma implikacje na przyszłość. Po pierwsze, choć formacja RGR, wygląda na wykresie całkiem ładnie i - co więcej - miała całkiem logiczne skutki, to jednak ciężko oprzeć się wrażeniu, że coś jest z nią nie tak. Nie ta skala, nie ten rozmiar. Za szybko się wypełniła, co pozwala wysnuć wnioski, że jej wpływ może być rozpatrywany jedynie w skali mikro. W szerszym ujęciu bardziej pasuje klasyczna teoria fal Elliotta, sugerująca zakończenie pierwszej części ruchu. Jeśli to okaże się prawdą, to książkowo druga fala może mieć jeszcze większy zakres.